W tym roku niemalze zaspalem zapisy na warsztaty z nimi. Dzieki
inicjatywie i uprzejmosci Oli i Michala z Katowic, ktorzy ich
zaprosili, zapewnilem sobie, chyba ostatnie miejsce, na zajeciach
weekendowych w Krakowie.
Pojechalem tam bardziej z przeczuciem, ze musze jechac za moim idolem,
niz z informacja/rekomendacja jak ucza, ktorej nie mialem. Nie mialem
zielonego pojecia, czego moge sie spodziewac po warsztatach.
Kazdy dzien zajec rozpoczynal sie gimnastyka, nie taka np. dla
narciarzy, ale tracaca klimatem jogi i tai-chi (o ktorych notabene
niewiele wiem).
Tematem pierwszego bloku zajec byl kontakt i jednosc w tancu.
Partnerki z zamknietymi oczami czekaly nieruchomo na partnera, ktory
podchodzil, delikatnie ujmowal w objecie, wykonywal kilka krokow do
muzyki i pozostawial partnerke rownie delikatnie rozluzniajac
trzymanie i odchodzac powoli do nastepnej partnerki z zamknietymi
oczami. W kolejnym utworze mogli tego doswiadczac partnerzy oczekujacy
na partnerki, ktore podchodzily, inicjowaly objecie, a potem czekaly
na prowadzenie. Po cwiczeniu, z wypiekami na twarzy, wymienialismy
sie wrazeniami. Wszyscy mowili o tym, jak bardzo wyostrzyly sie
zmysly, szczegolnie zmysl wechu. To ciekawe cwiczenie pokazalo nam
subtelnosci, ktorych nie dostrzegamy z otwartymi oczami.
Nastawiam sie w tej relacji bardziej na wrazenia po warsztatach niz na
opisywanie poszczegolnych cwiczen, ale to powyzsze przedstawilem, zeby
pokazac, jakimi cwiczeniami byly wypelnione zajecia. Duze znaczenie
miala dobierana przez Marcelo muzyka. Do tanca puszczane byly
klasyczne tanga, a do cwiczen Gotan, Narcotango lub muzyka
elektroniczna na pograniczu etno-hipnozy, cos w rodzaju upodoban Josta
(ostatnie Puente).
Wieczorna milonga w pieknym wnetrzu Hotelu Europejskiego miala
wreszcie swoj klimat, ktorego nie zlapala niestety przy okazji
ostatniego przyjazdu Thierrego do Krakowa. Pokaz Argentynczykow byl
inny od tych typowych wirtuozerii mistrzow tanga. Nasza para,
abstrahujac juz od tego, ze wedlug mnie bylo to jedne z lepszych
wykonan do utworu Poema, jakie widzialem, bardzo przezywala swoj
taniec i nie dala ani na sekunde odczuc, ze odwala jakis pokaz (tak
sie niestety zdarza). Tanczyli dla swoich przyjaciol i uczniow.
Tanczyli naprawde. Z uczuciami.
Marcelo na milondze tanczyl bardzo malo, prawie w ogole. Ale poprosil
moja warsztatowa partnerke. Przezyla oczywiscie najpiekniejsze 20
minut swojego zycia :) A ja sie czulem dumny, jak ojciec jedynaczki,
ktora wydaje za maz za niezwykle porzadnego czlowieka.
Drugi dzien zajec poswiecony byl interpretacji muzyki. Oprocz
tradycyjnych cwiczen na liczenie taktow, poltaktow itd. (podobnie do
tego, czego uczy Janek) bylo tanczenie i zabawa z metronomem,
przelamywanie nawyku mocnego rytmu i wreszcie tanczenie do utworow
imitujacych rozne nastroje. Musielismy sobie wyobrazac, ze puszczana
muzyka jest podkladem jakiegos filmu i w zaleznosci od tego, czy
rozpoznajemy thriller, romans czy inny gatunek, musielismy
interpretowac tancem klimat tego filmu. Potem bylo podazanie gesiego z
rownoczesnym wybijaniem melodii rekami masujacymi plecy
partnera/partnerki, a potem wybijanie melodii stopami. Od razu
przypomnialo mi sie niesztampowe, (chyba juz kultowe) niezapomniane
cwiczenie na rytm z krzeslami Ney Melo.
Wszystkie cwiczenia tworzyly nie tylko spojna calosc i byly
konsekwencja w przekazaniu mysli wiodacej tematu zajec, ale tez
znakomicie integrowaly uczestnikow.
Takiego wplywu na integracje ludzi nie widzialem jeszcze na zadnych
zajeciach, a mialem okazje skorzystac z warsztatow u ponad 30 par.
Analia i Marcelo dostali ogromne brawa na koniec i to, co widzialem
pierwszy raz: kolejka uczestnikow, jak po slubie mlodej pary, ustawila
sie do prowadzacych, zeby osobiscie wysciskac i podziekowac.
Serdecznie pozdrawiam
Marcin Blazejewski
inicjatywie i uprzejmosci Oli i Michala z Katowic, ktorzy ich
zaprosili, zapewnilem sobie, chyba ostatnie miejsce, na zajeciach
weekendowych w Krakowie.
Pojechalem tam bardziej z przeczuciem, ze musze jechac za moim idolem,
niz z informacja/rekomendacja jak ucza, ktorej nie mialem. Nie mialem
zielonego pojecia, czego moge sie spodziewac po warsztatach.
Kazdy dzien zajec rozpoczynal sie gimnastyka, nie taka np. dla
narciarzy, ale tracaca klimatem jogi i tai-chi (o ktorych notabene
niewiele wiem).
Tematem pierwszego bloku zajec byl kontakt i jednosc w tancu.
Partnerki z zamknietymi oczami czekaly nieruchomo na partnera, ktory
podchodzil, delikatnie ujmowal w objecie, wykonywal kilka krokow do
muzyki i pozostawial partnerke rownie delikatnie rozluzniajac
trzymanie i odchodzac powoli do nastepnej partnerki z zamknietymi
oczami. W kolejnym utworze mogli tego doswiadczac partnerzy oczekujacy
na partnerki, ktore podchodzily, inicjowaly objecie, a potem czekaly
na prowadzenie. Po cwiczeniu, z wypiekami na twarzy, wymienialismy
sie wrazeniami. Wszyscy mowili o tym, jak bardzo wyostrzyly sie
zmysly, szczegolnie zmysl wechu. To ciekawe cwiczenie pokazalo nam
subtelnosci, ktorych nie dostrzegamy z otwartymi oczami.
Nastawiam sie w tej relacji bardziej na wrazenia po warsztatach niz na
opisywanie poszczegolnych cwiczen, ale to powyzsze przedstawilem, zeby
pokazac, jakimi cwiczeniami byly wypelnione zajecia. Duze znaczenie
miala dobierana przez Marcelo muzyka. Do tanca puszczane byly
klasyczne tanga, a do cwiczen Gotan, Narcotango lub muzyka
elektroniczna na pograniczu etno-hipnozy, cos w rodzaju upodoban Josta
(ostatnie Puente).
Wieczorna milonga w pieknym wnetrzu Hotelu Europejskiego miala
wreszcie swoj klimat, ktorego nie zlapala niestety przy okazji
ostatniego przyjazdu Thierrego do Krakowa. Pokaz Argentynczykow byl
inny od tych typowych wirtuozerii mistrzow tanga. Nasza para,
abstrahujac juz od tego, ze wedlug mnie bylo to jedne z lepszych
wykonan do utworu Poema, jakie widzialem, bardzo przezywala swoj
taniec i nie dala ani na sekunde odczuc, ze odwala jakis pokaz (tak
sie niestety zdarza). Tanczyli dla swoich przyjaciol i uczniow.
Tanczyli naprawde. Z uczuciami.
Marcelo na milondze tanczyl bardzo malo, prawie w ogole. Ale poprosil
moja warsztatowa partnerke. Przezyla oczywiscie najpiekniejsze 20
minut swojego zycia :) A ja sie czulem dumny, jak ojciec jedynaczki,
ktora wydaje za maz za niezwykle porzadnego czlowieka.
Drugi dzien zajec poswiecony byl interpretacji muzyki. Oprocz
tradycyjnych cwiczen na liczenie taktow, poltaktow itd. (podobnie do
tego, czego uczy Janek) bylo tanczenie i zabawa z metronomem,
przelamywanie nawyku mocnego rytmu i wreszcie tanczenie do utworow
imitujacych rozne nastroje. Musielismy sobie wyobrazac, ze puszczana
muzyka jest podkladem jakiegos filmu i w zaleznosci od tego, czy
rozpoznajemy thriller, romans czy inny gatunek, musielismy
interpretowac tancem klimat tego filmu. Potem bylo podazanie gesiego z
rownoczesnym wybijaniem melodii rekami masujacymi plecy
partnera/partnerki, a potem wybijanie melodii stopami. Od razu
przypomnialo mi sie niesztampowe, (chyba juz kultowe) niezapomniane
cwiczenie na rytm z krzeslami Ney Melo.
Wszystkie cwiczenia tworzyly nie tylko spojna calosc i byly
konsekwencja w przekazaniu mysli wiodacej tematu zajec, ale tez
znakomicie integrowaly uczestnikow.
Takiego wplywu na integracje ludzi nie widzialem jeszcze na zadnych
zajeciach, a mialem okazje skorzystac z warsztatow u ponad 30 par.
Analia i Marcelo dostali ogromne brawa na koniec i to, co widzialem
pierwszy raz: kolejka uczestnikow, jak po slubie mlodej pary, ustawila
sie do prowadzacych, zeby osobiscie wysciskac i podziekowac.
Serdecznie pozdrawiam
Marcin Blazejewski