Duński film "Kobieta, która pragnęła mężczyzny" ("Kvinden Der Domte Om En Mand /"The Woman That Dreamed About a Man" - 2010) reklamowany jest jako "dramat erotyczny", choć to nieco mylące określenie. Polską widownię intryguje w nim oczywiście szczególnie rola Marcina Dorocińskiego jako "mrocznego przedmiotu pożądania" tytułowej bohaterki - Dunki, uznanej artystki fotografującej modę. Erotyczna obsesja Karen zaczyna się na dodatek w długich, wyludnionych korytarzach Hotelu Europejskiego w Warszawie - scenerii jej snów.
Chociaż Polska jest jednym ze współproducentów filmu, a światowa (czyt. duńska) premiera filmu odbyła się w styczniu 2010, nasz dystrybutor zbyt długo kazał wstrzymywać oddech wyczekującym na film widzom - zapowiadaną polską kinową premierę przesuwając kilkakrotnie od kwietnia 2010 aż do 10 czerwca 2011. Nic dziwnego, że widzowie sięgali wcześniej po wydane w lipcu 2010 (w Danii) DVD.
Zarys fabuły.
Karen, nazywana przez bliskich po prostu K (Sonja Richter) to ok. 35-letnia kobieta, której życie, jak sama to określa, "jest perfekcyjne". Ma interesującą, prestiżową pracę i udane życie rodzinne. Żyje wprawdzie na walizkach, pomiędzy jedną sesją zdjęciową a drugą, ale w domu czekają zawsze kochający mąż i słodka córeczka. Stabilność egzystencji Karen zostaje jednak zakłócona przez powtarzający się koszmar o obcym mężczyźnie popełniającym samobójstwo w nieznanym jej hotelu. W snach tych smutek miesza się z erotyką. Ku swemu zdumieniu K. poznaje w końcu bohatera swojego snu na jawie, w jednym z paryskich hoteli. Maciek (Marcin Dorociński) to polski pracownik naukowy przebywający chwilowo w Paryżu. K. nie może oprzeć się pokusie nawiązania z nim znajomości, która szybko nabiera seksualnego charakteru. Podczas sesji zdjęciowej w Warszawie K. odnajduje Maćka ponownie. Jej erotyczna fascynacja jego osobą stopniowo zamienia się w zaborczą obsesję, co zaczyna odstręczać kochanka.
W notce reklamowej przygotowanej przez dystrybutora porównuje się film "Kobieta, która pragnęła mężczyzny" z takimi tytułami, jak "Ostatnie tango w Paryżu" Bertolucciego (1972) czy "Intymność" Chéreau (2001). "Kobieta, która pragnęła mężczyzny" nie jest wprawdzie filmem tej samej klasy, co jej szacowni poprzednicy - jednak odniesienia te nie są pozbawione podstaw. Wszystkie trzy filmy opowiadają o szalonej namiętności realizowanej w obskurnym mieszkaniu jakiejś metropolii; o fizycznym zbliżeniu obcych sobie w gruncie rzeczy ludzi, a przede wszystkim o egzystencjalnej pustce, którą bohaterowie próbują w ten sposób kompulsywnie zapełnić. W "Ostatnim tangu w Paryżu" i "Intymności" bohaterami tymi tak naprawdę są mężczyźni, a kobiety jedynie niezbędnym dodatkiem. W obrazie Pera Fly to kobieta stoi w centrum. Ona i jej pragnienia. A może raczej sny? Szkoda, że polski dystrybutor nie zdecydował się przetłumaczyć tytułu filmu bardziej dosłownie tj. jako "Kobieta, która śniła o mężczyźnie".
"Kobieta, która pragnęła mężczyzny" to film pełen tajemnic i niedopowiedzeń. Nawet jego zakończenie jest z zamierzenia otwarte. Gdyby udało się reżyserowi stworzyć atmosferę tak gęstą i hipnotyczną jak np. Lynchowi w jego "Mulholland Drive", niejeden kinoman głowiłyby się nad tymi zagadkami całymi tygodniami. Jednakże czegoś obrazowi Duńczyka zabrakło i dlatego też większość widzów skwituje te niedopowiedzenia wzruszeniem ramion. Szkoda, bo widzę tu zmarnowany potencjał, np. powtarzająca się oniryczna scena, w której K. (a raczej jej zgrabne nogi obute w niebotyczne szpilki) przemierza mroczne korytarze Hotelu Europejskiego długo zostanie ze mną. Żałuję, że takich scen nie było w filmie więcej.
Być może problem tkwi w tym, że reżyser nie potrafił zdecydować się czy kręci raczej realistyczny dramat psychologiczny o "kobiecie, uwikłanej w destrukcyjną relację miłosną" czy też raczej surrealistyczny film z gatunku określanego z angielska jako "mistery", w którym nie obowiązują żelazne reguły logiki i prawdopodobieństwa oraz spójna fabuła, lecz rządzą emocje, sny i przeczucia, a widz jest uwodzony jest przez hipnotyczne obrazy i muzykę (por. Lynch, Kar-Wai, niektóre obrazy Von Triera - np. "Antychryst" czy "Królestwo"). Osobiście żałuję, że Fly nie poszedł w tym drugim kierunku.
Marcin Dorociński nie ma się czego wstydzić. Jego rola wypadła co najmniej przyzwoicie. Nie mogę powiedzieć, że błyskotliwie, gdyż (pechowo) przyszło naszemu aktorowi zagrać człowieka o raczej nieprzeniknionych emocjach, będącego bardziej ucieleśnieniem fantazji bohaterki niż człowieka z krwi i kości, co w efekcie daje postać dość "nijaką". Nie wydaje mi się jednak, że wina leży po stronie Marcina Dorocińskiego. Obsadzenie i sposób prowadzenia przez reżysera Sonji Richter w roli tytułowej K. wydaje się natomiast decyzją dość kontrowersyjną. W kilku scenach wypadła jednak poruszająco. Jej twarz sprawia wówczas wrażenie zupełnie "nagiej". Efekt taki widywałam kilkakrotnie wcześniej jedynie u innych duńskich (i tylko duńskich) mistrzów kina, u Larsa von Triera oraz we wczesnych filmach Suzanne Bier (u której Sonja zagrała zresztą w "Otwartych sercach"). Paradoksalnie, najbardziej przekonująco, a wręcz wzruszająco wypadł w tym filmie w skromnej drugoplanowej roli "poczciwego" męża K. szwedzki aktor Michael Nyqvist (znany w Polsce z głównej roli w filmie "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" według książki S. Larssona).
Osoby nastawiające się na erotyczne walory filmu, oczekujące wręcz produktu z pogranicza "soft porno" będą raczej rozczarowane. Film "Kobieta, która pragnęła mężczyzny" nie zawiera specjalnie śmiałych, jak na dzisiejsze standardy, scen seksualnych. Kamera skupia się zdecydowanie raczej na twarzach niż na dolnych partiach ciał kochanków, próbując obnażyć emocje, a nie genitalia. Sceny erotyczne nie są ani wulgarne, ani naturalistyczne, wręcz nieco wyidealizowane przez podkład muzyczny ("jak we śnie").
Kochankowie z filmu "Intymność" w ogóle ze sobą nie rozmawiają, obywają się bez słów. Maciek i Karen z filmu "Kobieta, która pragnęła mężczyzny" - Polak i Dunka - skazani są natomiast na współczesną łacinę - "international English" - język, który dla obojga jest obcy i martwy, choć przez obydwoje opanowany w stopniu co najmniej wystarczającym. Rozmowy bohaterów są więc z konieczności sztywne i konwencjonalne, jakby żywcem wyjęte ze szkolnej lekcji angielskiego. Efekt ten, jak rozumiem, jest zamierzony. Bariera językowa pogłębia wrażenie emocjonalnego chłodu i niezrozumienia między kochankami. Nie bez powodu Marcin Dorociński wypada najlepiej w scenach, w których w przypływie gwałtownych emocji zrzuca maskę i klnie z cicha po polsku.
"Kobieta, która pragnęła mężczyzny" to kontrowersyjny film - dla większości w widzów prawdopodobnie nudny, dla wrażliwców - przykry w odbiorze. Warto wspomnieć, że oskarża się ten obraz także o utrwalanie antyfeministycznych stereotypów płciowych (mężczyźni - zainteresowani tylko seksem, kobiety - niezrównoważone emocjonalnie masochistki). Sądzę jednak, że film ten znajdzie wąskie grono osób, które będą potrafiły się w nim rozsmakować. Warto zwrócić uwagę na zdjęcia (pięknie sfotografowana Warszawa) i muzykę, które kreują dość dobrze oniryczny nastrój. Mnie wprawdzie ten obraz "ostatniego warszawskiego tanga" jakoś nie uwiódł, lecz może tylko dlatego, że uwierzyłam za bardzo swego czasu zjadliwej ironii w głosie krakowskiego Poety wyśpiewującego z towarzyszeniem zespołu "Czarne ciasteczka" znamienne slowa: "bo miłość zbawia najlepiej w Warszawie" (Marcin Świetlicki, "38 piosenka o papierosach").
Chociaż Polska jest jednym ze współproducentów filmu, a światowa (czyt. duńska) premiera filmu odbyła się w styczniu 2010, nasz dystrybutor zbyt długo kazał wstrzymywać oddech wyczekującym na film widzom - zapowiadaną polską kinową premierę przesuwając kilkakrotnie od kwietnia 2010 aż do 10 czerwca 2011. Nic dziwnego, że widzowie sięgali wcześniej po wydane w lipcu 2010 (w Danii) DVD.
Zarys fabuły.
Karen, nazywana przez bliskich po prostu K (Sonja Richter) to ok. 35-letnia kobieta, której życie, jak sama to określa, "jest perfekcyjne". Ma interesującą, prestiżową pracę i udane życie rodzinne. Żyje wprawdzie na walizkach, pomiędzy jedną sesją zdjęciową a drugą, ale w domu czekają zawsze kochający mąż i słodka córeczka. Stabilność egzystencji Karen zostaje jednak zakłócona przez powtarzający się koszmar o obcym mężczyźnie popełniającym samobójstwo w nieznanym jej hotelu. W snach tych smutek miesza się z erotyką. Ku swemu zdumieniu K. poznaje w końcu bohatera swojego snu na jawie, w jednym z paryskich hoteli. Maciek (Marcin Dorociński) to polski pracownik naukowy przebywający chwilowo w Paryżu. K. nie może oprzeć się pokusie nawiązania z nim znajomości, która szybko nabiera seksualnego charakteru. Podczas sesji zdjęciowej w Warszawie K. odnajduje Maćka ponownie. Jej erotyczna fascynacja jego osobą stopniowo zamienia się w zaborczą obsesję, co zaczyna odstręczać kochanka.
W notce reklamowej przygotowanej przez dystrybutora porównuje się film "Kobieta, która pragnęła mężczyzny" z takimi tytułami, jak "Ostatnie tango w Paryżu" Bertolucciego (1972) czy "Intymność" Chéreau (2001). "Kobieta, która pragnęła mężczyzny" nie jest wprawdzie filmem tej samej klasy, co jej szacowni poprzednicy - jednak odniesienia te nie są pozbawione podstaw. Wszystkie trzy filmy opowiadają o szalonej namiętności realizowanej w obskurnym mieszkaniu jakiejś metropolii; o fizycznym zbliżeniu obcych sobie w gruncie rzeczy ludzi, a przede wszystkim o egzystencjalnej pustce, którą bohaterowie próbują w ten sposób kompulsywnie zapełnić. W "Ostatnim tangu w Paryżu" i "Intymności" bohaterami tymi tak naprawdę są mężczyźni, a kobiety jedynie niezbędnym dodatkiem. W obrazie Pera Fly to kobieta stoi w centrum. Ona i jej pragnienia. A może raczej sny? Szkoda, że polski dystrybutor nie zdecydował się przetłumaczyć tytułu filmu bardziej dosłownie tj. jako "Kobieta, która śniła o mężczyźnie".
"Kobieta, która pragnęła mężczyzny" to film pełen tajemnic i niedopowiedzeń. Nawet jego zakończenie jest z zamierzenia otwarte. Gdyby udało się reżyserowi stworzyć atmosferę tak gęstą i hipnotyczną jak np. Lynchowi w jego "Mulholland Drive", niejeden kinoman głowiłyby się nad tymi zagadkami całymi tygodniami. Jednakże czegoś obrazowi Duńczyka zabrakło i dlatego też większość widzów skwituje te niedopowiedzenia wzruszeniem ramion. Szkoda, bo widzę tu zmarnowany potencjał, np. powtarzająca się oniryczna scena, w której K. (a raczej jej zgrabne nogi obute w niebotyczne szpilki) przemierza mroczne korytarze Hotelu Europejskiego długo zostanie ze mną. Żałuję, że takich scen nie było w filmie więcej.
Być może problem tkwi w tym, że reżyser nie potrafił zdecydować się czy kręci raczej realistyczny dramat psychologiczny o "kobiecie, uwikłanej w destrukcyjną relację miłosną" czy też raczej surrealistyczny film z gatunku określanego z angielska jako "mistery", w którym nie obowiązują żelazne reguły logiki i prawdopodobieństwa oraz spójna fabuła, lecz rządzą emocje, sny i przeczucia, a widz jest uwodzony jest przez hipnotyczne obrazy i muzykę (por. Lynch, Kar-Wai, niektóre obrazy Von Triera - np. "Antychryst" czy "Królestwo"). Osobiście żałuję, że Fly nie poszedł w tym drugim kierunku.
Marcin Dorociński nie ma się czego wstydzić. Jego rola wypadła co najmniej przyzwoicie. Nie mogę powiedzieć, że błyskotliwie, gdyż (pechowo) przyszło naszemu aktorowi zagrać człowieka o raczej nieprzeniknionych emocjach, będącego bardziej ucieleśnieniem fantazji bohaterki niż człowieka z krwi i kości, co w efekcie daje postać dość "nijaką". Nie wydaje mi się jednak, że wina leży po stronie Marcina Dorocińskiego. Obsadzenie i sposób prowadzenia przez reżysera Sonji Richter w roli tytułowej K. wydaje się natomiast decyzją dość kontrowersyjną. W kilku scenach wypadła jednak poruszająco. Jej twarz sprawia wówczas wrażenie zupełnie "nagiej". Efekt taki widywałam kilkakrotnie wcześniej jedynie u innych duńskich (i tylko duńskich) mistrzów kina, u Larsa von Triera oraz we wczesnych filmach Suzanne Bier (u której Sonja zagrała zresztą w "Otwartych sercach"). Paradoksalnie, najbardziej przekonująco, a wręcz wzruszająco wypadł w tym filmie w skromnej drugoplanowej roli "poczciwego" męża K. szwedzki aktor Michael Nyqvist (znany w Polsce z głównej roli w filmie "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" według książki S. Larssona).
Osoby nastawiające się na erotyczne walory filmu, oczekujące wręcz produktu z pogranicza "soft porno" będą raczej rozczarowane. Film "Kobieta, która pragnęła mężczyzny" nie zawiera specjalnie śmiałych, jak na dzisiejsze standardy, scen seksualnych. Kamera skupia się zdecydowanie raczej na twarzach niż na dolnych partiach ciał kochanków, próbując obnażyć emocje, a nie genitalia. Sceny erotyczne nie są ani wulgarne, ani naturalistyczne, wręcz nieco wyidealizowane przez podkład muzyczny ("jak we śnie").
Kochankowie z filmu "Intymność" w ogóle ze sobą nie rozmawiają, obywają się bez słów. Maciek i Karen z filmu "Kobieta, która pragnęła mężczyzny" - Polak i Dunka - skazani są natomiast na współczesną łacinę - "international English" - język, który dla obojga jest obcy i martwy, choć przez obydwoje opanowany w stopniu co najmniej wystarczającym. Rozmowy bohaterów są więc z konieczności sztywne i konwencjonalne, jakby żywcem wyjęte ze szkolnej lekcji angielskiego. Efekt ten, jak rozumiem, jest zamierzony. Bariera językowa pogłębia wrażenie emocjonalnego chłodu i niezrozumienia między kochankami. Nie bez powodu Marcin Dorociński wypada najlepiej w scenach, w których w przypływie gwałtownych emocji zrzuca maskę i klnie z cicha po polsku.
"Kobieta, która pragnęła mężczyzny" to kontrowersyjny film - dla większości w widzów prawdopodobnie nudny, dla wrażliwców - przykry w odbiorze. Warto wspomnieć, że oskarża się ten obraz także o utrwalanie antyfeministycznych stereotypów płciowych (mężczyźni - zainteresowani tylko seksem, kobiety - niezrównoważone emocjonalnie masochistki). Sądzę jednak, że film ten znajdzie wąskie grono osób, które będą potrafiły się w nim rozsmakować. Warto zwrócić uwagę na zdjęcia (pięknie sfotografowana Warszawa) i muzykę, które kreują dość dobrze oniryczny nastrój. Mnie wprawdzie ten obraz "ostatniego warszawskiego tanga" jakoś nie uwiódł, lecz może tylko dlatego, że uwierzyłam za bardzo swego czasu zjadliwej ironii w głosie krakowskiego Poety wyśpiewującego z towarzyszeniem zespołu "Czarne ciasteczka" znamienne slowa: "bo miłość zbawia najlepiej w Warszawie" (Marcin Świetlicki, "38 piosenka o papierosach").